środa, marca 12

pkp

W piątek znowu wyjeżdżam, tak jak się spodziewałam, miesiąc minął nie wiadomo kiedy. Sprawdzając połączenia PKP przypomniało mi się, że nie opowiedziałam Wam jak wyglądała moja podróż powrotna poprzednim razem.

Trasą, którą jeżdżę kursują pociągi różnych przewoźników. Trasa identyczna, czas przejazdu też, pociągi niemal te same, tylko ceny różne. Po czterech dniach byłam tak wymęczona, że nie miałam siły czekać kilku godzin na tańszy pociąg, tym bardziej, że skończyliśmy wcześniej niż było planowane. Do najbliższego TLK miałam trochę ponad godzinę, co prawda trzeba wykupić miejsce, ale następny pociąg miałam dopiero za trzy godziny, więc wolałam dopłacić niż kwitnąć na dworcu.

Mam ogromną awersję do pociągów z przedziałami, bo z moim "szczęściem", albo całą drogę jadę sama (trochę strach), albo trudno znaleźć wolne miejsce, bo ludzie rozkładają się tam jak na plaży. Tym razem jednak miałam wykupione miejsce :) I co z tego? Ano tyle, że prawie nad tym faktem płakałam i to przez całą drogę.

Kiedy udało mi się wepchnąć do "mojego" przedziału (co nie było łatwe, bo przy samych drzwiach małżeństwo z maleńkim dzieckiem rozbiło obóz - serio w pierwszej chwili myślałam, że to cyganie) i chciałam zająć "moje" miejsce, pani prawie-cyganka ofuknęła mnie, że każdy siedzi gdziekolwiek. Przy oknie siedziała kobieta z dwoma córkami. I teraz uwaga - w przedziale chyba ze 40 stopni, bo wspomniane dziecko prawie-cyganów spało u matki na rękach, okna zasłonięte, światło maksymalnie przyciemnione, a wszystkie baby buty ściągnięte i nogi poopierane o przeciwległe siedzenia. Smród jak cholera. Pot i skarpetki zmieszane z zapachem mleka dla dziecka. Słabo mi się zrobiło jeszcze zanim pociąg ruszył. Nic w tym dziwnego - tam nie było czym oddychać! Starszy pan, który wepchnął się do przedziału tuż przede mną miał chyba podobne odczucia - sądząc po minie. Kiedy tylko ktoś otwierał drzwi przedziału i powietrze w końcu do mnie docierało, pani prawie-cyganka krzyczała, żeby drzwi zamknąć bo dziecko przewieje. A dzieciak cały mokry. Jak się obudził to zostawił matce na bluzce mokrą plamę. No nie wiem czy to takie zdrowe dziecko przegrzewać do tego stopnia, kiedyś w końcu musieli wysiąść z tego pociągu.

Jak już dziecko wstało, zaczęło dreptać po przedziale tam i z powrotem - jak to dziecko - podjadając przy tym chrupki, które podsuwał mu tato. No i stało się. Dziecko stoi, matka na nie patrzy i krzyczy do męża "ona robi dwójkę" :/ Po czym dodaje "no, tak się najadłaś tych chrupek, że wszyscy tu padną jak cie rozbiorę". No ludzie złoci, ja rozumiem, małe dziecko, pampersa zmienić trzeba, ale czy te komentarze naprawdę były potrzebne? Pani prawie-cyganka wygoniła męża na korytarz, na jego miejscu wyłożyła dziecko i pieluszkę zmieniła...

Tak właśnie wygląda podróżowanie droższym pociągiem, z wykupionym miejscem ;)
Czasem chyba lepiej spędzić podroż stojąc na korytarzu.

11 komentarzy:

  1. No cóż, ja jeżdżę pociągiem codziennie i wiem, że takie "akcje" się zdarzają, ale w moim przypadku są to przypadki sporadyczne. Dlatego nienawidzę jeździć w okolicach weekendu (czasem się zdarzy, że jadę, ale ze względu na to, że jestem już trochę obeznana, to staram się wybierać te mniej oblegane połączenia). Są niedzieli kierowcy i są... niedzieli podróżni. To ci, którzy najbardziej narzekają i uważają, że skoro płacą, to im się w ogóle wszystko należy. Każdy płacił, każdy chce dojechać w konkretne miejsce, ale nie każdy ma tyle kultury osobistej, żeby nie przeszkadzać innym, aby ta podróż przebiegła jak najlepiej. Więc myślę, że to nie zależy od pociągu, ale od ludzi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też trochę życie spędziłam w pociągu, ale taka "sytuacja" zdarzyła mi się pierwszy raz. Czasem kiedy jeździłam w okresie około świątecznym, gdy wiadomo że ludzi jest od cholery to i tak nie było tak tragicznie jak teraz.

      Usuń
  2. a ja pociągiem nie jeżdżę bo torów u nas brak. Nie wiem jak tam u Was jest ale u nas bardziej się opłaca busami albo autobusem bo bilet kolejowy dwa razy droższy jest.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no niestety, od kiedy nie mam już zniżek studenckich to bilety dają po kieszeni... Z tego co wiem autobus kosztowałby mnie podobnie jak ten droższy pociąg, ale i tak nie mam odpowiednich połączeń ani busem ani autobusem :(

      Usuń
  3. Uwielbiam pociągi, raz mimo miejscówki musiałam stać 300 km na korytarzu, bo sprzedawali więcej miejscówek niż miejsc, ale tak to zawsze ok. Ostatnio jak jechałam do Warszawy były wolne miejsca, towarzystwo szalenie miłe. Ale raz obok mnie siedziała para, która na głos rozwiązywała seks testy z Cosmopolitan. Od Radomia do Olsztyna..... = kochanie czy wolisz wibrator czy też żel z poślizgiem.....

    OdpowiedzUsuń
  4. polskie pkp...szkoda slow...choc w sumie nie ppowinnam sie wypowaidac bo bardzo dawno juz pkp nie jezdzilam..
    ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Heheh też tak raz miałam... Matka ze spoconym niemowlakiem, zero możliwości otwarcia okien, o drzwiach już nie wspominając... Siedziałam na korytarzu, bo nie dało się inaczej po prostu. Przestawiłam się na polskiegobusa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oooch, katastrofa... Mnie się raz trafili na korytarzu tacy ludzie, że nie miałam pojęcia, że takie bydło istnieje, ale Twoi ich przebili, tamci byli tylko hałaśliwi i mieli głupie komentarze. Wtedy to był zwykły regionalny pociąg bez przedziałów i wykupionych miejsc, ale tak załadowany, że nie dało się zmienić miejsca.
    Ale ogólnie bardzo lubię pociągi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja pierdziele, no masakra

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziwi mnie tylko jedno, dlaczego Ci państwo nie siedzieli w przedziale dla rodziców z dzieckiem? Albo czemu Ty zrobiłaś rezerwacje na ten przedział (nie powinno to być możliwe). My się trochę z Jasińskim wypodróżowaliśmy pociągami, ale ja jestem matka straszna, strofująca dziecko non stop itd.
    Co do towarzystwa to i tak miałaś lepsze niż my pewnego pięknego sierpniowego popołudnia kiedy to Widzew Łódź grał gościnnie z Niedźwiedziem Ursus, a jego "kibice" wracali do Łodzi pociągiem TLK relacji Warszawa Wschodnia - Łódź Kaliska, mimo tego, ze stwarzali realne zagrożenie dla "normalnych" pasażerów. PKP jednak wymóżdżyło, że nie będzie organizować im dodatkowego transportu, co więcej skoro pociąg jest i jest na niego 3 albo 4 razy więcej chętnych to po co dołożyć dodatkowe wagony, jakoś się zmieszczą. Podróż trwała dobrze ponad 4h (normalnie 1h45min do 2h), bo staliśmy w polu kapusty otoczeni kordonem policji gdzieś za ursusem i chyba czekaliśmy na przeciwnika. Pociąg zatrzymał się, bo jakiemuś dowcipnisiowi spodobał się hamulec bezpieczeństwa i go pociągnął. "Fajnie" było też słuchać piosenek stadionowych nadawanych przez pociągowy radiowęzeł...

    OdpowiedzUsuń
  9. I powiem Ci, że chyba bym wyszła. Smrodu i takiej duchoty bym nie wytrzymała ;)

    OdpowiedzUsuń